"Najważniejszy jest stan umysłu" – wywiad – część 3

"Najważniejszy jest stan umysłu" – wywiad – część 3

Kiedy Ciebie poznałam i dowiedziałam się, jak wieloma rzeczami jednocześnie zajmujesz: dwie szkoły jogi, dwa portale, dwa sklepy, a do tego działalność społeczna, joga, medytacja, samorozwój i niemała rodzina – byłam ciekawa, jak sobie z tym wszystkim radzisz, jak to łączysz, jak znajdujesz na to wszystko siłę i czas?

W: Czasem trudno jest to połączyć. Gdy umysł jest skoncentrowany, to nie jest problemem. Miałem taki okres w życiu, że umysł był bardzo skoncentrowany i wtedy człowiek może dużo rzeczy synchronizować. Natomiast problem jest w tym, że wszystko się zmienia i nie zawsze umysł jest skoncentrowany. Często raczej roztargniony albo, inaczej mówiąc, toporny, no i wtedy zaczynają kłopoty.

Jakie kłopoty?

W: Pojawia się napięcie, stres, poczucie bezradności i wtedy joga jest pomocna: na takim zewnętrznym, bieżącym poziomie uwalnia od tych napięć. Głębszym uwolnieniem jest odosobnienie, jeżeli można raz na jakiś czas odizolować się od tego całego zamieszania i trochę głębiej się sobie przyjrzeć.

Masz na myśli medytację? Jak często medytujesz?

W: Codziennie rano i wieczorem staram się przez godzinę obserwować, co się dzieje w środku, posługując się techniką samoobserwacji Vipassana. To są takie codzienne mikro odosobnienia, dające zdrowy dystans. Rzeczy, z którymi się mocno utożsamiamy, jakieś wielkie problemy, budzące emocje sprawy przestają być tak dominujące, przestajemy się z nimi tak bardzo identyfikować. Docieramy do źródła naszych kłopotów, które są w nas samych. Raz w roku jadę na 10-dniowe odosobnienie, to jest znacznie głębsza praca.

Czy potrafisz być w tym konsekwentny, codziennie praktykować jogę, medytację?

W: Jeżeli chodzi o jogę, to myślę, że na początku to właśnie ta konsekwencja mnie gdzieś zawiodła. Jeżeli człowiek ma taki tapas – szczery wysiłek i zapał, to chyba dostaje jakąś łaskę, która mu pomaga. Czy to jest Bóg, czy inne istoty… wszystko jedno jak zwał, tak zwał. Jest jakaś łaska która powoduje, że coś prowadzi nas w dobrym kierunku. W każdym razie na początku wkładałem w to wysiłek, nie było w tym zrozumienia ani głębi, tylko ciężka praca. Ale uważam, że ta ciężka praca i szczere oddanie bardzo mi pomogły i nie tylko mi.

Nie tylko tobie – co masz na myśli ?

W: Bez ogromnego, szczerego wysiłku i ciężkiej pracy nie byłoby nic. Na przykład to, że w Polsce tak mocno rozwinęła się odmiana jogi w tradycji Iyengara, to niewątpliwa zasługa Sławka Bubicza. On włożył ogromną pracę i wysiłek, co przyniosło takie efekty. Kilka miesięcy, które spędził w Akademii Vipassany w Igatpuri wymagało wielkiego samozaparcia i tapasu dało niezwykłą umiejętność koncentracji umysłu. Bezpośrednio po tym trafił do samego Iyengara i był właściwą osobą, we właściwym czasie i miejscu. Przekazał to dalej i pomnożył. To mam na myśli, mówiąc, że ciężka praca i szczere oddanie pomagają znaleźć właściwą drogę.

Jak często teraz praktykujesz?

W: Odkąd zacząłem prowadzić zajęcia, spędzam na macie średnio 4,5 godziny dziennie. Do tego dochodzi jeszcze 2 godziny siedzenia, które też jest formą jogicznej pracy – to siłą rzeczy nie da się być w tym niekonsekwentnym (śmiech). Kiedy prowadzę zajęcia jogi, to jest to coś, co muszę robić, żeby utrzymać siebie i swoją rodzinę. Z medytacją jest inaczej. Przez pierwsze parę lat miałem bardzo regularną praktykę 2 godziny codziennie, potem, jak pojawiły się dzieci i powiększyła mi się znacznie rodzina, to wszystko mi się trochę rozsypało. To przychodzi falami, jest raz lepiej, raz gorzej. Ostatnio udaje mi się to odbudować i to mi bardzo pomaga.

No właśnie, jak dzieciaki na to reagują? Medytujący tata to chyba nadal rzadkość.

W: Ostatnio Niketan, mój młodszy synek, często mnie informuje, że właśnie medytuje albo opowiada, jak to robił. Dla niego medytacja to siedzenie w bezruchu, co dla pięciolatka jest niezwykle trudne (śmiech). Jeżeli chodzi o siedzenie, to robię to w takich godzinach, kiedy to nie koliduje z domowym życiem rodzinnym, czyli bardzo rano no i potem tak w ciągu dnia, kiedy kończę pracę, jeszcze przed przyjściem do domu.

Czy zachęcasz żonę i dzieci do jogi, praktyki asan czy medytacji? W jakim duchu wychowujesz dzieci?

W: Moja żona była dosłownie kilka razy w życiu na zajęciach jogi, ale ona ma niesamowite ciało – ćwiczyła kiedyś akrobatykę, więc dla niej pozycje jogi są naturalną formą i nie stanowi to dla niej żadnego problemu (śmiech). A dzieciaki jak najbardziej, bardzo chętnie ćwiczą jogę. Zuzia moja najstarsza córeczka już skończyła praktykę jogi w wieku lat 12, czyli ćwiczyła od lat 4-12 (śmiech), wykonując w zasadzie większość dość skomplikowanych pozycji z dużą łatwością i przy tym z dużą uważnością. No i teraz maluchy ćwiczą jogę w przedszkolu, Tymek w szkole. Sam prowadzę jogę w ich przedszkolu, ale w tym wieku to jest jeszcze taka zabawowa forma. Z Zuzią lecimy do Anglii na kurs anapany, w Polsce nie ma jeszcze takich zajęć dla dzieci.

Cudownie, że potrafisz tak zmotywować rodzinkę. A co byś poradził mi i innym osobom, które mają problem z samodyscypliną i konsekwencją? Jaką masz motywację?

W: Trzeba się zmusić (śmiech) na początku, potem już nie. Potem człowiek widzi już owoce tego, co mu ta praktyka czy siedzenie przynosi i już nie trzeba się nie zmuszać, bo robi się to dla siebie. Na początku jest to ofiara, którą się składa. Nieważne czy jest dzień deszczowy czy pochmurny – po prostu trzeba się zmusić. Mi pomogło to, że jak zacząłem ćwiczyć wieczorami u Adama Bielewicza, to dość szybko zacząłem rano robić sobie ok. dwudziestu serii powitań słońca. I robiłem to codziennie, z wielkim uporem przez ponad rok. Niezależnie od samopoczucia, czy byłem w dobrym nastroju, czy złym, dobrze się czułem czy źle. Przymuszałem się, czasami trzeba coś poświęcić, a potem już przychodzi lekkość. Coś za coś.