Joga na Olimpiadzie?

Joga na Olimpiadzie?

Pomysł, aby uczynić jogę dyscypliną olimpijską wywołał duży oddźwięk wśród nauczycieli niezależnie od linii przekazu. Dziś pełna wypowiedź Wiktora Morgulca

Nigdy nie będzie jogi na olimpiadzie. Nawet jeśli ktoś uzna, że praktyką asan, będącą częścią jogi – ścieżki duchowego rozwoju – można wyeksponować w świetle jupiterów i sprzedawać bilety, nie będzie tam jogi.

Będzie to akrobatyka najwyższej klasy i tyle. Prawdziwa joga jest tam, gdzie nie ma poklasku i splendoru. Prawdziwa joga jest niewidoczna, nie da się jej zmierzyć i zważyć olimpijskimi metodami. To, co oferuje olimpiada – rywalizację, sławę, pieniądze – to kompletne przeciwieństwo jogi.

Pojawia się pytanie skąd taki pomysł? Jak się stało, że jedna ze starożytnych ścieżek wiodących (podobno) do wyzwolenia się ze wszystkich cierpień zostaje sprowadzona do roli produktu, służącego pomnażaniu pragnień? W którym momencie ścieżka duchowego rozwoju zamienia się w maszynkę do zarabiania pieniędzy?

Patrząc wstecz, każda z nauk oświeconych, świętych czy wyzwolonych osób przekazywana była absolutnie bezinteresownie. Czy Budda, Patandżali, Jezus i inni nauczyciele pobierali opłaty za swoje nauki? Jaką opłatę można pobrać za naukę, która całkowicie odmienia nasze życie? Jest ona bezcenna. Czystość przekazu technik, którymi posługiwali się nauczyciele nie dopuszczała czerpania żadnych korzyści. Techniki działały do momentu, kiedy nie zostały zanieczyszczone różnymi „wartościami dodanymi”, między innymi czerpaniem materialnych korzyści z nauczania.

Ile zatem wspólnego z prawdziwą jogą ma to, co robimy (my nauczyciele), ucząc za pieniądze? Czy jest jakaś granica przyzwoitości, niepisana reguła, wyznaczająca, kiedy nasze wynagrodzenie jest właściwe, kiedy nie? Czy możliwe jest, żeby ktoś był prawdziwym joginem i jednocześnie zarabiał na uczeniu jogi?

Zdania są pewnie podzielone, w zależności od tradycji i kultury. Prawda jest taka, że wszystkie wielkie nauki, ścieżki wiodące do wyzwolenia, upadały w momencie, kiedy pojawiała się kasa.

W naszej kulturze utarło się, że tak. Można być joginem przestrzegać yam i niyam, praktykować i za naukę utrzymać siebie i swoich bliskich. Gdzieś jest jednak subtelna granica, przy przekraczaniu której i tak już nieco naciągnięte zasady pękają. Nie ma fundamentu, podstawy – nie ma jogi.

Takim przekroczeniem subtelnej granicy wydaje mi się sprzedanie jogi na olimpiadę – mimo, że prawdziwej jogi i tak nigdy tam nie będzie – słowo joga zdewaluuje się jeszcze bardziej niż teraz. Można powiedzieć, że co to za różnica: nauczyciele sprzedają jogę, to dlaczego nie miałyby robić tego wielkie korporacje? Pozornie różnicy nie ma, ale skala zjawiska i cała olimpijska otoczka jest kompletnym przeciwieństwem wewnętrznej podróży – nawet w i tak już skromnej wersji.

Można powiedzieć, że sami sobie to zafundowaliśmy. Skomercjalizowanie się jogi to także zasługa nauczycieli i mistrzów takich jak B.K.S Iyengar czy Sri K. Pattabhi Jois. Czy to dało więcej plusów czy minusów? W ogólnym rozrachunku mam wrażenie, że zdecydowanie in plus – coraz więcej ludzi może poznać, czym jest joga – nawet w tej skromnej wersji. Wprowadzanie jogi na olimpiadę to pójście o krok dalej, mam wrażenie, że za daleko.

I zamiast plusów będzie więcej minusów takiego posunięcia. Oczywiście wpływu na to nie ma żadnego, maszyna ruszyła już dawno.

Różnica pomiędzy jogą a akrobatyką jest jak pomiędzy globusem i kulą ziemską. Mniej wytrawnemu obserwatorowi, patrzącemu z daleka, z pozoru może się wydawać, że wyglądają podobnie. Ale to tylko pozorne podobieństwo, złożoność dwóch tworów jest tak różna, że trudno mówić o jakimkolwiek podobieństwie. Podobne odczucie mam na temat robienia z jogi dyscypliny olimpijskiej. Jak ścieżka, mająca prowadzić do stopniowego roztopienia ego, może być narzędziem rywalizacji, ambicji i dumy?

Joga to nie gimnastyczne wygibasy, to jedna ze ścieżek prowadzących do pozbycia się cierpienia. Cierpienia, wynikającego z naszego pełnego pragnień i niechęci ego.

Igrzyska to mega-mix spełnianych i niespełnianych pragnień – gdzie tu miejsce na jogę? Tu, gdzie pojawiają się pieniądze, duchowy aspekt każdej praktyki dewaluuje się. Olimpiada to wielki biznes.

Jogę ćwiczy coraz więcej osób i ktoś chce zrobić na tym interes. Kolejne kilka rolls royców, diamentowych zegarków – w imię aparigraha. Granica pomiędzy tym, co właściwe, a co nie jest bardzo subtelna.